
Pan Wojciech Mann swoją książką "Rock-Mann" zupełnie niechcący zainicjował
moją rozmowę z Honoratą na temat PRL-u.
Ona z dzieciństwa pamięta kolejki po wszystko w warszawskich sklepach.......
i pytała mnie jak było u nas na tzw. prowincji.
I wiecie co, nie kolejki sobie przypomniałam, ale to,że przez całe dzieciństwo mieszkałam
przez ścianę z centralą telefoniczną a właściwie z Pocztą Polską.
W latach pięćdziesiątych centrala była mała i czarna
a do każdego abonenta przypisana była metalowa, srebrna klapka.
Jak w domu podnosiło się słuchawkę to klapka opadała i pani telefonistka
się zgłaszała, żeby wysłuchać naszej uniżonej prośby o połączenie.
To było coś:-D
Ale w połowie lat sześćdziesiątych technika poszła na przód,
abonentów przybyło i nasza poczta dostała przydział na nową
wypasioną centralę ze światełkami.
I nie jakąś tam jedną ale od razu trzyczęściową.
Wyglądała jak trzy blizniacze fortepiany, a ile miała światełek
i sznurów połączeniowych....
To był mój tajemniczy ogród, uwielbiałam tam się zakradać i podglądać.
Nikt mnie nie przeganiał a ja się uczyłam.
Zresztą nie tylko ja, moja siostra też była wielką fanką magicznych kabelków.
I tak rosłyśmy wśród listów, stempelków i kabelków.
Listonosze robili dla nas huśtawki na podwórku,
a telefonistki dzięki nam załatwiały swoje sprawy w mieście.
Wtedy my rządziłyśmy centralą...
Słucham panią?
Z kim pani chce rozmawiać?
Jaki numer zamówić w Szczecinie?
Ale miałyśmy wtedy władzę, mogłyśmy łączyć pana z panią,
koleżankę z koleżanką, miasto z miastem oczywiście przez międzymiastową.
Byłyśmy tak sprawne, że jak była imieninowa imprezka u naszych rodziców
to panie mocno się gościły, a my do roboty....
Nawet depesze odbierałyśmy tylko trzeba było mocno zmienić tembr głosu.
Fajnie było mówię wam, a teraz co, wszędobylskie komórki
i anonimowi operatorzy, też mi frajda ;-D
Zdjęcie zapożyczyłam z internetu, musicie mi uwierzyć na słowo.