poniedziałek, 3 stycznia 2011

KIEDYŚ BYŁAM TELEFONISTKĄ


Pan Wojciech Mann swoją książką "Rock-Mann" zupełnie niechcący zainicjował
moją rozmowę z Honoratą na temat PRL-u.
Ona z dzieciństwa pamięta kolejki po wszystko w warszawskich sklepach.......
i pytała mnie jak było u nas na tzw. prowincji.
I wiecie co, nie kolejki sobie przypomniałam, ale to,że przez całe dzieciństwo mieszkałam
przez ścianę z centralą telefoniczną a właściwie z Pocztą Polską.
W latach pięćdziesiątych centrala była mała i czarna
a do każdego abonenta przypisana była metalowa, srebrna klapka.
Jak w domu podnosiło się słuchawkę to klapka opadała i pani telefonistka
się zgłaszała, żeby wysłuchać naszej uniżonej prośby o połączenie.
To było coś:-D
Ale w połowie lat sześćdziesiątych technika poszła na przód,
abonentów przybyło i nasza poczta dostała przydział na nową
wypasioną centralę ze światełkami.
I nie jakąś tam jedną ale od razu trzyczęściową.
Wyglądała jak trzy blizniacze fortepiany, a ile miała światełek
i sznurów połączeniowych....
To był mój tajemniczy ogród, uwielbiałam tam się zakradać i podglądać.
Nikt mnie nie przeganiał a ja się uczyłam.
Zresztą nie tylko ja, moja siostra też była wielką fanką magicznych kabelków.
I tak rosłyśmy wśród listów, stempelków i kabelków.
Listonosze robili dla nas huśtawki na podwórku,
a telefonistki dzięki nam załatwiały swoje sprawy w mieście.
Wtedy my rządziłyśmy centralą...
Słucham panią?
Z kim pani chce rozmawiać?
Jaki numer zamówić w Szczecinie?
Ale miałyśmy wtedy władzę, mogłyśmy łączyć pana z panią,
koleżankę z koleżanką, miasto z miastem oczywiście przez międzymiastową.
Byłyśmy tak sprawne, że jak była imieninowa imprezka u naszych rodziców
to panie mocno się gościły, a my do roboty....
Nawet depesze odbierałyśmy tylko trzeba było mocno zmienić tembr głosu.
Fajnie było mówię wam, a teraz co, wszędobylskie komórki
i anonimowi operatorzy, też mi frajda ;-D

Zdjęcie zapożyczyłam z internetu, musicie mi uwierzyć na słowo.

5 komentarzy:

  1. No fakt, kolejki po wszystko, zamawianie tzw. rozmowy błyskawicznej z innym miastem mogło trwać zaledwie 2 godziny, gdy się miało szczęście. Że już nie pomnę ile to lat czekało się w stolicy na założenie telefonu! I gdy teraz ludzie narzekają, że jest zle, to mnie pusty śmiech ogarnia, bo nikt nie pamięta,że startowaliśmy po wojnie od ZERA.Mnie podniecał "telex", niezmiernie.I pamiętam swój zachwyt, gdy nastała era maszyn elektrycznych, a potem faxów. I gdy wysyłałam pierwszy w życiu e-mail.
    I te pierwsze komórki- cudo wszak. A teraz- codzienność.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, może i codzienność, ale jak umila życie i ułatwia... mnie na przykład - szczególnie jak koi tęsknotę ;-)
    Wszystkiego dobrego w nowym roczku, szczęścia, radości małych i wielkich, i niech to będzie dla Ciebie wspaniały czas!

    OdpowiedzUsuń
  3. O!, to ja sobie mogę wyobrazić jakie byliście z siebie dumni!! Ja to takim wspomnienia mogę tylko pozazdrościć. Ale za to ja w szkole w 8 klasie - sprawdzała prace po matematyce i oceny czerwonym pisakiem wystawiałam :P

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja jestem dzieckiem pocztowej rodzinki! I jak byłam mała, to wolałam spać na workach pocztowych koło pieca niż iść do przedszkola ;-)A później zamieszkaliśmy w domku gdzie była poczta i to było coś! Wiejska poczta, gdzie kociaki chodziły po ladzie, bo przecież takie słodkie i mama ich nie wyganiała ;-) Ach, chyba muszę kiedyś wspominkowy post ułożyć...
    I co dalej? I to, że teraz mam dziadka pocztowca(na emeryturze), o babci nie wspominając- była listonoszką, tatę, mamę -pocztowców, męża- oczywiście-pocztowca i sama kim zostałam? Pocztówką ;-)))))
    I co Bronia? Łyso Ci ;-))))

    OdpowiedzUsuń
  5. zazdroszczę:) To musiało być naprawdę niezłą frajdę;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń